Amelinium nie pomalujesz. Ale resztę...


Witajcie!

Przede wszystkim nie jestem żadną designerką, dekoratorką wnętrz ani moje wnętrza nie są skandynawskie i nie zachwycają dodatkami... Są moje, są takie, jakimi je zrobiłam, wkładając w to sporo swojej pracy - i jak najmniej funduszy. I o tym będzie, o metamorfozach mieszkania niewielkim kosztem, przy możliwie najmniejszym nakładzie pracy :) I nie - nie o "zamiast" remontu, bo ten nadejdzie i tak nieuchronnie, ale o tym, jak ten remont o jakiś czas odwlec lub opcjonalnie - jak podrasować wynajmowane mieszkanie 🙂

Zapewne wielu potrafi lepiej, ja ciągle się uczę i może Wy możecie nauczyć się czegoś ode mnie albo też na moich błędach? Marzę o tym, aby to miejsce było wolne od hejtu i wytykania palcami, uszanujcie to i Wy :) I nie musi się Wam podobać moja mufinkowa słodka pin-upowa kuchnia, ani moja retro sypialnia, ale może komuś spodoba się pomysł malowania ławki, kafelek, albo oklejania drzwi? Zabierz stąd, ile chcesz :)

No ale od początku...

Jak to młode małżeństwo, z jedym jeszcze wtedy dzieckiem - idąc za trendem- kupiliśmy sobie mieszkanie na kredyt. W dużym mieście, w średniej ale akceptowalnej dzielnicy, w wieżowcu, średniej wielkości trzy-pokojowe mieszkanie. W grudniu, tuż przed podniesieniem % wkładu własnego, na ostatni moment, za wszystkie swoje oszczędzone i pożyczone pieniądze. Mieszkanie w świetnej (czyli jedynej osiągalnej) cenie, do "lekkiego" remontu ale z potencjałem. No i ten lekki remont okazał się nie być wcale tak lekki, a wszystkie rzeczy priorytetowe pochłonęły milion monet i po wymianie okien, ogarnięciu drzwi i podłóg, ogarnięciu pokoi do stanu mieszkalnego (łącznie z tapetowaniem pokoju dziecięcego w Boże Narodzenie) fundusze się skończyły, a w kuchni, łazience i przedpokoju został PRL i to zdecydowanie nie ten, który jest teraz na topie. No ale ok, spoko, jest czysto, da się mieszkać, nie musi przecież być pięknie... No kurczę, MUSI właśnie. Choć trochę. W drugiej ciąży stwierdziłam, że mam dość, że nie będę siedzieć przez rok w domu i patrzeć na tą ciemną boazerię w kuchni, beżowe szafki, łososiowe kafle, no depresji bym dostała chyba i to przedporodowej! Więc wzięłam się do roboty. Kilka tutoriali na youtube jak pomalować, jak zeszlifować, czym zastąpić, niekończące się wycieczki do Obi i godziny na drabinie z pędzlem w ręku. Ale zrobiłam. Swoją własną, odświeżoną kuchnię, w której z coraz to bardziej rosnącym brzuchem piłam herbatkę wyglądając przez okno.

Wielkimi krokami czaję się teraz na łazienkę, powoli zamawiam materiały, teraz już, po tej kuchni, zdecydowanie mądrzejsza. W kolejce stoi przedpokój, tylko czasu mniej, bo dzieci dwoje, a ja z tych, co ciągną raczej do rodzicielstwa bliskości, wiec pewnie z roczniakiem, w chuście na plecach, będę malować, ale kto da radę jak nie ja, no kto? :D

Jesteś ciekawy kuchni? Przycupnij. Już niedługo :)

1 komentarz:

  1. Właśnie! Ważna jest kreatywność i wiara we własne siły! Gratulacje!

    OdpowiedzUsuń

Metamorfoza łazienki dla każdego i to już za 600zł, czyli zrób to samA.

O tym dniu marzyłam chyba przez ostatnie 2 lata.. wc przed metamorfozą łazienka przed metamorfozą Każdego dnia podczas kąpieli,...