Metamorfoza łazienki dla każdego i to już za 600zł, czyli zrób to samA.

O tym dniu marzyłam chyba przez ostatnie 2 lata..

wc przed metamorfozą
łazienka przed metamorfozą
Każdego dnia podczas kąpieli, mycia zębów czy korzystania z wc wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądać to obskurne miejsce, ze zgnitozielonymi kaflami w sraczkowate kwiatki, z sypiącą się boazerią, która niewiadomo kiedy zaatakuje kolejną deską, z żarówkami na wierzchu, masą dziur i samotnych kołków w ścianach, poczerniałym silikonem. Każdego dnia w głowie układałam plan remontu, snułam wizje, jak to wszystko będzie wyglądać...



Remont czy lifting?
W pierwszej kolejności planowałam remont z prawdziwego zdarzenia. Kupa gruzu, nowe kafle, ekipa która zrobi to profesjonalnie. Spotkałam się z dwoma wykonawcami, każdy z nich zrobił mi wycenę na kilkanaście tysięcy i 3-4 tygodnie pracy. Ok, nawet, jeśli byłabym w stanie zapłacić te kilkanaścietysięcyalboitrochęwięcej to miesiąc bez łazienki przy niemowlaku? No way. Kurz, brud, hałas i polowe warunki to zdecydowanie słaba opcja na teraz. Jeszcze na tydzień mogłabym się stąd wynieść ale miesiąc zdecydowanie nie wchodzi na razie w grę. Padło więc na lifting. To nie jest tak, że uda mi się tego remontu uniknąć, nic nie jest wiecznie i nawet pomalowane kafle zaczną w końcu odpadać. Ale myślę, że kupiłam nam trochę czasu, kilka lat aż dzieciaki podrosną i łatwiej będzie się nam ogarnąć... Wybrałam więc metamorfozę i zaczęłam dokładnie ją przygotowywać, tworząc w głowie projekt, przeglądając sklepy internetowe wszystkich marketów budowlanych i meblowych, żeby znaleźć jak najlepsze rozwiązania w jak najlepszych cenach, oczami wyobraźni już doskonale wiedziałam, jak tu ma wyglądać, być może dlatego całkiem sprawnie nam poszło - miałam doskonale ułożony plan.



Etap pierwszy, czyli kiedy jak zawsze okazuje się, że trzeba wymienić wszystko.
Początkowo miała być w październiku, dlatego we wrześniu podczas wizyty taty-złotej-rączki wymieniliśmy umywalkę na umywalkę z szafką (firmy Defra),  robiąc przy tym niestety hydraulikę (bo u nas panuje zasada domina, ruszysz początek i musisz naprawiać całość). Ostatecznie wszystkie bebechy udało się zamknąć w szafce, znajdując przy tym nawet miejsce na śmietnik i pierdoły do sprzątania ;) Remont jednak przenieśliśmy na początek roku, żeby nie rozgrzebywać się z tym przed świętami, gdzie i tak było sporo roboty.

3, 2, 1 start

Większość już pewnie wie, że metamorfozę łazienki zrobiłam tylko z pomocą najbliższych, męża, jego taty i mam, które w tym czasie ogarniały naszą dzieciarnię. Nie było ekipy remontowej ani fachowców, nie wydaliśmy milionów, staraliśmy się robić "po kosztach" ale z głową. Pytacie mnie o materiały, sposób wykonania, ceny, dlatego poniżej będzie bardziej technicznie, mam nadzieję, że tutaj znajdziecie odpowiedzi na te wszystkie pytania ;) 

Na dobrą sprawę można powiedzieć, że metamorfoza trwała 5 dni, bo tyle, gdyby podliczyć czas, wyszło.

Dzień 1
Pierwszego dnia mężowy tata zrobił nam zamiast tych pięknych szczerbatych czterdziestoparoletnich boazeryjnych desek zabudowę z paneli i przygotował zabudowę liczników oraz zrobił dla nas na wymiar szafkę w wc (wielkie brawa!
) , a mężu złożył nowy słupek. Tego samego dnia zdjęliśmy
lustro i odkręciliśmy wszystkie półki, wyjęłam kołki i wystające śruby po czym zaszpachlowałam wszystkie dziury, ubytki w kafelkach, brakujące fugi i wszystko to, co wymagało doklejenia kawałka betonu ;p Wywierciliśmy też dziury na wszystkie planowane rzeczy do zawieszenia, żeby uniknąć późniejszego wiercenia w pomalowanych kaflach, na wypadek, gdyby któryś się obraził i pękł. Zrobiłam też większość niezbędnych zakupów w obi i w castoramie :D

Dzień 2
pomalowane ściany
Wyrównałam papierem ściernym zaszpachlowane miejsca, wszystko odkurzyłam, wyszorowałam kafelki i fugi i wzięłam się za malowanie ścian :D Jako, że nie mam pojęcia co za farba była pod spodem (a biorąc pod uwagę wszystkie fantastyczne rozwiązania w tym domu spodziewać mogłam się wszystkiego, od plakatówek po farbę do malowania statków) użyłam farby podkładowej, a potem dwóch warstw białej emalii i w zasadzie pokryło pięknie i wystarczyły mi nawet małe puszki ;)




Dzień 3
Denaturatem (doprawdy nie wiem jak ludzie są w stanie to przełknąć, myślałam, że zejdę od samego
zapachu) odtłuściłam płytki, po czym pomalowałam je pierwszą warstwą farby do płytek w kolorze biały pieprz. Zależało mi na tym, żeby kolor był jasny ale nie całkiem biały, żeby nie zrobiło się zbyt "sterylnie". Producent zaleca malowanie kolejnej warstwy po 24 godzinach, chociaż ta już po 2 pod ręką zdaje się być sucha - na tyle, że odważyłam się korzystać z łazienki :D Ogólnie przez pierwsze dni zanim farba uzyska wszystkie swoje właściwości j
est dość delikatna, trzeba więc uważać, żeby jej niczym nie przerysować, starałam się też nie przemaczać ścian przy wannie i wycierałam je na sucho po kąpieli. Po tych 10 dniach to w zasadzie można już wszystko, w kuchni mamy pomalowane płytki już trzeci rok i wierzcie mi, nic się z nimi nie dzieje mimo mycia, szorowania, kontaktu z wodą, brudem, tłuszczem i dziećmi :D
po 1 warstwie
Co do malowania, malowałam z fugami więc przy pierwszej warstwie najpierw, jako, że są głębsze, malowałam pędzlem fugi wokół kilku płytek i dopiero wtedy całość wałkiem. Farba dość szybko wysycha więc odradzam malowanie najpierw samych fug a potem reszty, bo te kwadraty będą przebijać :) warto też nie malować po sobie styków ścian, bo malując w narożnikach rozmazujemy sobie ścianę obok, ja starałam się malować je naprzemiennie, po kilkunastu minutach już problemu nie było. Iiii polecam ścierać na bieżąco wszystkie zabrudzenia bo potem naprawdę ciężko schodzi (Choć zmywacz z acetonem daje radę ;)) Nie przestraszcie się, jeśli po pierwszej warstwie krycie jest słabe i przebija - druga najczęściej załatwia sprawę :)



Dzień 4
Ponownie, po 24 godzinach, pomalowałam płytki. Druga warstwa poszła już łatwiej, bo nie trzeba się bawić w malowanie fug, za to warto dać sobie czas i nie oszczędzać farby :) Potem udało nam się dociąć wykładzinę (kupiłam w Chemifarb - producenta, ale wiem, że bywa także w O
bi) i ją przykleić (zdecydowałam się na klejenie, żeby ani wilgoć, ani żadne towarzystwo nie miało jak się zebrać pod spodem). Z klejeniem wykładziny jest zabawa i zdecydowanie było to jedno z najbardziej upierdliwych elementów, chociaż bardziej upierdliwe było chyba docinanie brzegów po doklejeniu... Wnieśliśmy z powrotem pralkę, umywalkę, nowy słupek, powiesiliśmy lustro i tablicę perforowaną z Ikei (powiadam Wam, rewelacyjne rozwiązanie)

Dzień 5
U mnie piąty dzień trwał 3 dni, bo w związku ze zmęczeniem materiału a także dwulatkiem na stanie dziobałam po trochu każdego dnia... ale każdy normalny człowiek zrobiłby to w jeden dzień:
- pomalowałam rury grzewcze (2 warstwy farby, wyszło bez szału ale nie rzuca się w oczy)
- nakleiliśmy naklejki na kafelki (kupione na allegro)
- uszczelniłam taśmą montażową krawędzie wanny i umywalki oraz łączenie wykładziny ze ścianami, żeby ją dodatkowo uszczelnić na wypadek, gdyby gdzieś się nie dokleiła, a przy okazji estetycznie ją wykończyć - taśma to naprawdę świetne i banalne w użyciu rozwiązanie
- wymieniliśmy gałki (z Allieexpress) w szafkach, ogarnęłam dodatki, wymieniliśmy deskę i lampy


naklejki
Nie pomalowałam tylko futryn, bo musiałabym do tego okleić taśmą malarską kafelki a trochę boję się, zanim zdobędą wszystkie swoje właściwości, że taśmę odkleję razem z farbą...  Poza tym i tak czeka nas remont przedpokoju i malowanie wszystkich futryn, więc całkiem możliwe, że zrobimy to za jednym ;P
Dzięki nowej szafce do WC udało się przenieść część chemii i w ten sposób odzyskaliśmy miejsce w szafce na wszystkie rzeczy zalegające dotychczas na półce pod lustrem, które też optycznie tworzyły chaos. Swoją drogą doprawdy nie wiem, dlatego te wszystkie słupki łazienkowe są tak małe, tych klamotów w łazience jest tyle, że przydałaby się 3-drzwiowa szafa :P 
Teraz siedząc w wannie zamiast snuć plany na łazienkę podziwiam jej piękne, nowe, jasne wnętrze :D

Dla ciekawych - kosztorys:
Materiały:
- wykładzina PCV - 140 zł
- klej do wykładzin -25zł
- farba podkładowa Dekoral - 30zł
- biała emalia do ścian Beckers - 30zł
- farba do płytek 3v3 biały pieprz - 150zł
- panele pcv + taśmy mocujące - 100zł 
- masa szpachlowa w tubie - 15zł
- taśma montażowa (polecam Soudal) - 30zł
- naklejki na kafelki -80zł
- farba do grzejników - miałam jeszcze po malowaniu w kuchni
-----------------------
    600 zł

Dodatkowo :
- szafka pod umywalkę i umywalka - 350zł
- słupek łazienkowy (Obi) - 200zł
- szafka w wc - 70 zł
- lustro hermes ikea - 150zł
- tablica perforowana Skadis Ikea + dodatki = 115zł
- deska wc - 50zł
- lampy - 100zł
----------
1035

co razem daje nam 1635 zł

Nie liczę tutaj materiałów typu pędzle, wałki, bo sporo tego w domu mam i każdy ma co innego, nie liczę też akcesorii, bo większość kupiłam dawno dawno na wyprzedażach :) Ja wydałam tyle, jeśli ktoś ma sensowne meble, wyda znacznie mniej, a efekt na pewno jest tego warty :))

Teraz każdy z Was może zrobić taką metamorfozę i odmienić swoje pomieszczenie :)))  



















prawda, że piękna? :)

nutkowo mi

Kiedy kupiliśmy nasze cudowne, do-lekkiego-remontu-mieszkanie, na sypialnię cieszyłam się jak dziecko. Salon już z założenia miał mężowi służyć za pracownię/studio fotograficzne, więc sypialnia miała stać się taką moją samotnią, moim miejscem, po mojemu :) Od razu wiedziałam, że ma być przytulna, w ciepłych barwach, spersonalizowana... i od razu wiedziałam, że na ścianie zawisną nutki - każdy, kto mnie zna wie, że żyję muzyką i lubię takie "muzyczne gadżety".

sypialnia PRZED
tapeta :]
Tylko nie nie, nie myślcie sobie czasem, że o, kupiliśmy mieszkanie i od razu się urządzamy. Nic z tych rzeczy. Poprzedni właściciel zadbał o to, żeby każdy remont był problematyczny i  w tej mojej sypialni, na suficie, NA SUFICIE (!), zamontował tapetę. Widzieliście kiedyś w ogóle tapetę na suficie? Ile to się trzeba narobić, żeby nakleić na suficie tapetę! Chyba musiał to być zawistny człowiek i jak w pocie czoła sobie tapetował ten sufit to pewnie myślał "ha, niech mają młodziaki, niech se zrywają ten przyklejony butaprenem papier, niech nie myślą, że się nie narobią" :P I w ten sposób, po wielu próbach zdzierania, odklejania i zdrapywania poszliśmy, nie ukrywam, na łatwiznę i na suficie wylądowały kasetony. Nie było czasu na bawienie się w robienie sufitu od nowa, bo wprowadzaliśmy się 22 grudnia i bardzo chciałam ogarnąć ten kawałek przestrzeni przed końcem roku. Pokój miał być z lekka retro, więc kasetony świetnie się wpasowały, a razem z nimi mój boski kryształowy mini-żyrandol.

Ściany wymyśliłam sobie kontrastowo, przy oknie cynamon, kolejne dwie jakieś takie kremowe a na ostatnią przyszły nutki, zaprojektowana dla mnie tapeta tapeta w postarzane nuty na pięciolinii <3 Winylowa, bo chciałam, żeby przetrwała przy dzieciach lata i dała się w razie co wyczyścić - wiecie, tłuste łapki, czekolada, kredki...

już trochę urządzona


Na początku, chyba przez pierwszy rok, w pokoju stało tylko łóżko i czerwony stolik Lack z Ikei z telewizorem :P Dopiero, jak byłam w ciąży, kupiliśmy meble, żeby było gdzie składować wszystkie te słodkie malutkie ubranka, kremy do dupki itd. Meble kupiłam białe, ale najładniejszy doszedł dopiero niedawno... Bo tak naprawdę, to sypialnią już wcześniej chciałam się z Wami podzielić ale przy każdej próbie zrobienia sensownego zdjęcia w oczy rzucał się grzejnik w samym centrum pokoju. Wymyśliłam więc, że fajnie byłoby go zabudować, kupiłam niedrogo używaną komodę, docięliśmy ją, przerobiliśmy, dokupiłam kratkę meblową (a to towar wielce deficytowy i na wagę złota!), przemalowałam i oto powstała piękna szafka, będąca jednocześnie zabudową kaloryfera i moim biurkiem 😁




przed i po
Ponieważ dzielimy sypialnię z Juniorem, to łóżko, które stało na środku, prostopadle do nutek, wylądowało pod ścianą, żeby weszło łóżeczko i żeby odzyskać trochę przestrzeni na środku... ale w sumie lubię tą przestrzeń, chyba tak zostanie... ;) Żeby od tych brązów nie było zbyt mdło sprawdził się turkus, który przyszedł z dodatkami i dodał tej przytulnej, ciepłej przestrzeni trochę energii. Do tego kochana Bonsaika i samodzielnie wykonany las w słoiku :) Teraz biję się z myślami, czy dorzucić firanki? Zobaczcie, jaką metamorfozę przeszło to pomieszczenie. Na wymianę czeka jeszcze tv i widok za oknem, chociaż to drugie raczej szybko się nie zmieni... ;)


Jak Wam się podoba moja nutkowa samotnia? :)) 











I moje ulubione - 





Substytut ogrodu czyli o balkonie słów kilka

Tak. Zawsze marzył mi się taki niewielki ogródek, trochę trawy, kilka krzaczków, jakas huśtawka i piaskownica, tak żeby w dzień wolny położyć się na tej trawie i mieć swoje pięć minut sam na sam ze słońcem. Póki co jednak, opcji na ogródek za bardzo nie ma ale na tą moją znajomość ze słońcem mam balkon. Nawet takich w miarę sensownych wymiarów, więc jest w nim potencjał.




Balkon, tak jak reszta mieszkania na początku, pięknem nie grzeszył, nie przesadzę nawet mówiąc, że odstraszał. Kafle były brzydkie, popękane, położone krzywo, do tego w zestawieniu z metalową barierką w kolorze rdzy wyglądał, no lekko mówiąc, słabo. Do tego podczas ogarniania mieszkania, trochę w wyniku skrajnie małej piwnicy, zaczął robić za magazyn, co tylko pogorszyło sprawę. Dopiero tej wiosny wzięliśmy się za ogarnięcie tej niewielkiej przestrzeni. 

Na podłogę poszła sztuczna trawa. Uwielbiam ten wynalazek, jest przyjemna w dotyku, łatwo się sprząta, wyglada efektownie i jest niedroga, a bardzo trwała. Mogłabym nią wyłożyć w ogóle całe mieszkanie 😛

Przy liftingu balkonu zależało nam, żeby był przede wszystkim bezpieczny dla dzieci - szczególnie małego, który wspina się po wszystkim i jestem pewna, że próbowały się przecisnąć między szczeblami. Tutaj z pomocą przyszedł nam świetny fachowiec i tym samym mój Teść i obudował nam balustradę płytami poliwęglanu. Sprawdzają się super, bo chronią nas przed wzrokiem sąsiadów z naprzeciwka ale nie zabierają światła, do tego są łatwe w utrzymaniu czystości, odporne na temperaturę, a co za tym idzie, starczą na długie lata.

Musicie mi wierzyć, różnica nieziemska! Niestety nie mam zdjęć „przed” pełnego balkonu, mam za to foto podłogi, a szczeble pstryknęłam na balkonie sąsiadki 😁, żebyście mieli pogląd o czym właściwie mówię 😉 



Dojdą jeszcze listwy wykończeniowe na górę i boki no i trzeba by się jakos urządzić... szukam inspiracji, jak zrobić to sensownie niewielkim kosztem, mam już kilka pomysłów, tylko czasu jakoś brak, może jeszcze w tym sezonie zdążę 😎


Projekt Kuchnia



  Nie, to nie jest baaardzo stare zdjęcie. Tak właśnie wyglądała kuchnia w naszym mieszkaniu tuż przed metamorfozą (wybaczcie nieogar ale foto robione było po coś tam, bez zamiaru publikacji ;P ) Czas jak widać zatrzymał się tu jakieś... 30 lat temu ;)

  Nie mogłam już na  nią patrzeć, no nie mogłam po prostu! Minął rok, od kiedy się wprowadziliśmy, minęło kolejne Boże Narodzenie, a mnie czekała perspektywa patrzenia na nią, no przez lata! Wiecie, jak rzuci się hasło "remont kuchni" to każdy ma tylko jedno skojarzenie - tysiące wydanych złotówek. Nie wspomnę o bałaganie, hałasie, wszech otaczającym kurzu, pyle i tych rozterkach jakie meble, płytki i tak dalej i tak dalej. No ale przede wszystkim te tysiące. I co tu zrobić? Jak to ogarnąć niskim kosztem?

Przemalować.

  Na ścianie boazeria. W ogóle, w tym mieszkaniu to był taki trend, kilometry boazerii i drugie tyle
tapet, nawet na suficie! Obok boazerii super wstrętne sraczkowatołososiowe kafle. I meble, jedyne zapewne w latach 70tych dostępne, z jedynej i niepowtarzalnej laminowanej płyty. W kolorze beżowosraczkowatym oczywiście, co by pasowały do płytek. No kosmos, weź tu w tym ugotuj coś pysznego!

  W pierwszej kolejności w obroty poszła boazeria. Umyłam, nie szlifowałam, choć pewnie powinnam, ale szlifowanie zajęłoby mi więcej niż wieki, a ręka odpadłaby mi po pierwszym metrze i wtedy i tak nie miałabym już czym malować. Poza tym, nie zapominajmy, że ciężarna byłam, więc gdzie będę ten pył i kurz i co to tam siedziało w środku wdychać. Lepiej od razu powciągam trochę farby. Kupiłam farbę, do drewna, najpierw jedną, myśląc, że starczy. Przy trzeciej wycieczce po kolejną puszkę stwierdziłam, że byłam jednak naiwna ;) Boazeria niestety ma do siebie to, że nie tylko chłonie farbę ale, że między jedną, a drugą deską jest nie szpara, a cały kanion! Założę się, że dwie puszki poszły w szpary...

Ściany.
Gdzieś na etapie tworzenia "wizji" założenie miało być takie, że meble będą w szarym błękicie (serio jest taki kolor?), a reszta biała. Potem jednak, mój mąż chyba, wpadł na szalony pomysł, żeby ściany były różowe. Ogólnie nie jestem fanką tego koloru, nie mam w szafie ani jednej różowej rzeczy, zazwyczaj w różu ograniczałam się do telefonu. Ale w sumie, czemu nie. Wiecie, żeby było tak... słodko, niby trochę pin-upowo, niby trochę z takiego klimatu amerykańskich barów z kelnerkami na wrotkach. Wizja zaszła daleko, pofrunęła w te chmury z waty cukrowej i wyszło cukierkowo i muffinkowo aaaale o tym później. A ściany są po prostu jasno-różowe, podobnie jak dodatki. Szary błękit niestety ostatecznie okazał się być zwykłym błękitem a ten, jeszcze bardziej podkręcił nową stylówę kuchni.



Kafle.

Jeszcze miesiąc szybciej, przysięgam, że wyśmiałabym kogoś, kto by mi powiedział, że malował kafelki. Okazało się jednak, że można, że  to nawet całkiem fajny pomysł. W zasadzie stwierdziłam, że gorzej i tak nie będzie, nabyłam białą farbę do kafli, na dwie warstwy starczyło nawet jedno wiaderko. Malowało się trudno, a i tak byłam bogatsza w wiedzę prosto od specjalistów z youtube (nie wiem, jak ludzie kiedyś mogli robić remonty bez internetów!), farba schnie szybko, więc nie dość, że trzeba się było spieszyć, to jeszcze być przy tym mega dokładnym. No ale myślę, że się udało. Tutaj - moje królestwo po pierwszej warstwie białej farby na płytkach.

Meble.

O! O tym, to mogłabym w ogóle napisać osobny post. Ba! Całego bloga mogłabym napisać o tym JAK NIE MALOWAĆ MEBLI. Malowanie mebli to jest jakaś rzeźnia i serio, zajęło mi najwięcej czasu, zepsuło najwięcej nerwów i niewiele by brakowało, a mielibyśmy wszystkie szafki bez drzwiczek, chociaż IKEA mówi, że tak jest teraz modnie. Pewnie, gdybym kupiła farbę Annie Sloan, to poszłoby gładko. No ale nie kupiłam. Niestety, chcąc iść po kosztach, kupiłam taką zwykłą akrylówkę do wszystkiego. Dzielny małżonek odkręcił mi drzwiczki, musiałam je umyć, zeszlifować (przy osiemdziesiątym piątym pociągnięciu papierem ściernym miałam ochotę rzucić je w ch...lerę), odtłuścić i dopiero malować. A i tak wałek z farbą ślizgał się lepiej, niż blondynki walczące w kiślu. Każde pociągnięcie wałka/pędzla zostawiało smugę za smugą i bąbelków więcej, niż bylibyście w stanie wypstrykać na folii bąbelkowej. Ostatecznie położyłam trzy warstwy i prawdę mówiąc, dopiero ta trzecia malowała się względnie ok. Nie podjęłam się lakierowania ich ale podejrzewam, że może efekt byłby wtedy trwalszy, teraz niestety w miejscach niezwykle używanych farba się trochę wytarła (np. przy rączce od szafki ze śmietnikiem). Na pierwszy rzut oka nie widać, da się używać, z czasem pewnie wymienimy je na jakieś inne, bo nie oszukujmy się, design jest taki, że nawet najdroższa farba cudów nie zdziała. ALE jeśli ktoś z Was będzie planował malować takie meble, to polecam kupić farbę "do kafelek i mebli kuchennych" bo ona podobno takich cyrków aż nie robi. Podobno. Ja sprawdzę dopiero malując podobne meble w przedpokoju... :D


Malowanie malowaniem ale jak to w polskich meblach PRLu było, musi być gablotka. Niestety, nie mam ozdobnych kielichów,  czy też chińskiej porcelany, którą mogłabym tam trzymać, a owa gablotka, o ile można ją tak dumnie nazwać, służyła mi do trzymania kubków, szklanek i wszystkich możliwych smaków herbat (które w zasadzie są bez sensu, bo i tak piję tylko earl-grey :P) i cały ten arsenał trochę gryzł w oczy. Początkowo chcieliśmy na nią nakleić szprosy (tak, jak widać po oknach, kochamy szprosy) ale nie udało ich się nigdzie kupić, a w zasadzie i tak nie zasłoniłyby tyle ile powinny. A idąc już w powstającą na boku stylówę kuchni, stanęło na folii samoprzylepnej, oczywiście w muffinki, które stały się tematem przewodnim.
 
 I reszta.

  Jedynym meblem, jaki kupiłam do kuchni, była używana ławeczka z olx, za grosze. Taka wiecie, od tych narożnych zestawów, co każdy sąsiad miał kiedyś taką w kuchni. Lat miała pewnie prawie tyle, co reszta moich kuchennych mebli, również wymagała przemalowania i obicia jakimś świeższym materiałem. Trochę się bałam tego obijania, ale pożyczyliśmy takera i jakoś to poszło, nawet bez youtube! Do tego poduszki i normalnie - nówka nie śmigana.


Odmalowałam też kaloryfery (początkowo oczywiście w kolorze sraczkowatożółtym), listwy przypodłogowe i listwy wykończeniowe, futrynę, krzesła kuchenne, a nawet chlebak! Ogólnie w tamtym czasie, zapytana "co będziesz dziś robić" odpowiadałam, że malować. I tak przemalowałam sobie tę kuchnię, nie pomalowałam chyba tylko podłogi, chociaż z tą do dziś nie wiem co zrobić, może macie jakiś pomysł? 

Dużą rolę odegrały dodatki, jesteśmy już ponad rok po tej metamorfozie, a ciągle coś tam jeszcze czasem przytargam, czasem też, ktoś ze znajomych lub rodziny, jak coś pod kolor znajdzie przy okazji, to przynosi :) Ale o dodatkach to opowiem Wam osobno, bo i tak nie wiem, czy ktoś dotrwał do końca?
 
 I tak powstała ona. Trochę przesadzona lub bardziej "przesłodzona" ale nasza. I na pewno jedyna w swoim rodzaju. I przynajmniej mój mąż, który zajmuje się fotografią, będzie miał fajną miejscówę na pin-upowe zdjęcia. Już nic w oczy nie gryzie, teraz mam swoje miejsce, gdzie mogę sączyć tego mojego earl grey'a w muffinkowym kubku , dla Was pisząc... i wymyślając kolejne zmiany. :)

Jak Wam się podoba?




Amelinium nie pomalujesz. Ale resztę...


Witajcie!

Przede wszystkim nie jestem żadną designerką, dekoratorką wnętrz ani moje wnętrza nie są skandynawskie i nie zachwycają dodatkami... Są moje, są takie, jakimi je zrobiłam, wkładając w to sporo swojej pracy - i jak najmniej funduszy. I o tym będzie, o metamorfozach mieszkania niewielkim kosztem, przy możliwie najmniejszym nakładzie pracy :) I nie - nie o "zamiast" remontu, bo ten nadejdzie i tak nieuchronnie, ale o tym, jak ten remont o jakiś czas odwlec lub opcjonalnie - jak podrasować wynajmowane mieszkanie 🙂

Zapewne wielu potrafi lepiej, ja ciągle się uczę i może Wy możecie nauczyć się czegoś ode mnie albo też na moich błędach? Marzę o tym, aby to miejsce było wolne od hejtu i wytykania palcami, uszanujcie to i Wy :) I nie musi się Wam podobać moja mufinkowa słodka pin-upowa kuchnia, ani moja retro sypialnia, ale może komuś spodoba się pomysł malowania ławki, kafelek, albo oklejania drzwi? Zabierz stąd, ile chcesz :)

No ale od początku...

Jak to młode małżeństwo, z jedym jeszcze wtedy dzieckiem - idąc za trendem- kupiliśmy sobie mieszkanie na kredyt. W dużym mieście, w średniej ale akceptowalnej dzielnicy, w wieżowcu, średniej wielkości trzy-pokojowe mieszkanie. W grudniu, tuż przed podniesieniem % wkładu własnego, na ostatni moment, za wszystkie swoje oszczędzone i pożyczone pieniądze. Mieszkanie w świetnej (czyli jedynej osiągalnej) cenie, do "lekkiego" remontu ale z potencjałem. No i ten lekki remont okazał się nie być wcale tak lekki, a wszystkie rzeczy priorytetowe pochłonęły milion monet i po wymianie okien, ogarnięciu drzwi i podłóg, ogarnięciu pokoi do stanu mieszkalnego (łącznie z tapetowaniem pokoju dziecięcego w Boże Narodzenie) fundusze się skończyły, a w kuchni, łazience i przedpokoju został PRL i to zdecydowanie nie ten, który jest teraz na topie. No ale ok, spoko, jest czysto, da się mieszkać, nie musi przecież być pięknie... No kurczę, MUSI właśnie. Choć trochę. W drugiej ciąży stwierdziłam, że mam dość, że nie będę siedzieć przez rok w domu i patrzeć na tą ciemną boazerię w kuchni, beżowe szafki, łososiowe kafle, no depresji bym dostała chyba i to przedporodowej! Więc wzięłam się do roboty. Kilka tutoriali na youtube jak pomalować, jak zeszlifować, czym zastąpić, niekończące się wycieczki do Obi i godziny na drabinie z pędzlem w ręku. Ale zrobiłam. Swoją własną, odświeżoną kuchnię, w której z coraz to bardziej rosnącym brzuchem piłam herbatkę wyglądając przez okno.

Wielkimi krokami czaję się teraz na łazienkę, powoli zamawiam materiały, teraz już, po tej kuchni, zdecydowanie mądrzejsza. W kolejce stoi przedpokój, tylko czasu mniej, bo dzieci dwoje, a ja z tych, co ciągną raczej do rodzicielstwa bliskości, wiec pewnie z roczniakiem, w chuście na plecach, będę malować, ale kto da radę jak nie ja, no kto? :D

Jesteś ciekawy kuchni? Przycupnij. Już niedługo :)

Metamorfoza łazienki dla każdego i to już za 600zł, czyli zrób to samA.

O tym dniu marzyłam chyba przez ostatnie 2 lata.. wc przed metamorfozą łazienka przed metamorfozą Każdego dnia podczas kąpieli,...